Numer. 123 (4) 15 luty, 2015

Numer. 123 (4) 15 luty, 2015

GŁOS MŁODZIEŻY

Komentarzyk

Przychodzimy do ołtarza, na którym codziennie ponawia się ofiara Chrystusa. Dziś przyszliśmy, by uświadomić sobie wymagającą wolność człowieka. „Przed ludźmi życie i śmierć, co się podoba, to będzie ci da­ne”. Bóg obdarzył nas wolnością. Otrzymaliśmy wolną wolę, możność wyboru dobra lub zła, życia bądź śmierci. Nasza obecność na tym świętym zgromadzeniu jest znakiem, że wybieramy życie. Słowo Boże i Eucharystia daje nam nowe życie, zapoczątkowuje chwałę, której „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało”. Przyjmijmy pokarm Chrystusowego Ciała. I pomyślmy: „jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”..

365 dni z Aniołem Stróżem…

Rene Lejeune

Pilnuj swego języka, by nie wypowiadał żadnego złego słowa. Mowa jest skarbem; niech się nie staje rynsztokiem przez obmowy i oszczerstwa. Nie zapominaj ani na chwilę, że mieszka w tobie Duch Święty i że twoje ciało jest Jego świątynią. Miłuj Go i czcij. W oczach Pana jesteś „cudownym stworzeniem” (Ps 139, 14). Bądź zawsze godny tego Boskiego wybrania.

Prostota jest dominującym rysem Królestwa Bożego. Skłaniaj się zawsze do prostych wartości. Kochaj i szanuj to, co jest proste i pokorne. To jest znak rozpoznawczy wszystkiego, co Boże. Niech twoja hierarchia wartości nie utożsamia się nigdy z tym, co wybiera świat. On opowiada się za tym, co złożone, mętne, niejasne i zawiłe. Szukaj zawsze Jezusa. Znajdziesz Go w tym, co proste. Rozważaj, jakie było Jego życie, które prowadził ze swymi uczniami. Nie znajdziesz nigdy żadnego śladu dwuznaczności i zagmatwania. Naśladuj Go także w Jego prostocie.

Jezus czuwa nad nami. Nie poddawaj się nigdy lękowi. Prawdziwy uczeń nie powinien znać innej bojaźni poza bojaźnią Bożą. Nie powinieneś nigdy wątpić w Jego miłość ani w Jego moc. Bądź wytrwały. Zwycięstwo w twoim odczuciu przychodzi bardzo powoli. Wytrwałość zawsze jednak prowadzi do zwycięstwa. Nieustannie szukaj Pana, ofiaruj Mu stale swoją miłość. Niech Jego radość mieszka w tobie.

POPIELEC

Marcin Cielecki

Nie można przygotować się na Środę Popielcową.  Nie poprzedza jej żadne święto, brakuje znaku ostrzegawczego. Popielec wypada nagle, jak złodziej w nocy. Środa, w poprzek tygodnia, pod prąd, w samym gwarze codziennych obowiązków. Ani jej ominąć, ani przespać. Mało tego: to zwyczajny dzień pracy. I jakby wciąż domagając się uwagi – właśnie do pracy, do szkoły, między ludźmi z popiołem na głowie, z uczuciem głodu w trzewiach. Tak, Środa Popielcowa nie jest łatwa. A jeszcze niedawno żyłem pod panowaniem karnawału, wirowałem wedle zasad niecodziennego czasu. Uczestników zatrzymuje dopiero inny czas, równie skrajny – Wielki Post. Środa Popielcowa, wrzucona pomiędzy inne dni tygodnia, jest jak skała, na którą niespodziewanie się wpada. Można jedynie paść na kolana, pochylić głowę. Jeszcze papież Benedykt XIV w XVIII wieku będzie się skarżył, że nie wszyscy potrafią wyhamować korowód szaleństw: w pierwszych dniach postu przybywają do kościoła w maskach i przebraniach.   Środa Popielcowa jest niewygodna, ale jest wiarygodna. Trzeba zdjąć maskę. Tu się już nie udaje. Ewangelia z tego dnia mówi: „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 6,1). Na początku czterdziestodnicy słyszymy zatem mocne słowa – nie rób z siebie pośmiewiska. Jeśli była do tej pory maska, to teraz leży już nieużyteczna. Nie da się dalej grać swojej roli, gdy słyszy się: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Zachwycająca jest ta oszczędność słów. Nie da się ich podrobić. Kto usłyszał je raz jeden, wypowiedziane nad swoją głową, ten będzie nosił je w sobie do końca życia. Brzmią jak zapowiedź sądu, o którym wiem, że nastąpi. I brzmią jak rzucone koło ratunkowe, bez którego nie byłbym w stanie stanąć przed Sędzią. Proch i Ewangelia, pomiędzy nimi rozgrywa się prawdziwy teatr mojego życia, w którym niepotrzebne mi maski, kostiumy…   Nawracaj się. Uwierz. I tyle. Komentarz jest zbędny, bo sam wiem, co mam robić. Nie ma żadnej definicji owego „nawróć się”, żadnej ściągawki, z której mógłbym skorzystać, stając wobec wypowiedzianego nade mną wezwania: „Uwierz”. Jest milczenie. Obserwuję siebie od kilku lat, co dzieje się w momencie, gdy odchodzę od stopni ołtarza z głową posypaną popiołem. Milknie wszystko, choć z tyloma niezałatwionymi sprawami przyszedłem na Mszę. Tu się rozpoczyna rozmowa wewnętrzna, bez słów. Milczenie, które nie rani, i milczenie, które niczego nie żąda. Rozmawia się tak, jak się oddycha. Wiara jest moją sprawą, życiową sprawą. Wierzy się, nawraca się w pojedynkę, stojąc sam na sam wobec Jedynego. Powtarzam sobie: nie rób z siebie widowiska, zaprawdę nie jesteś celebrytą wiary. Moja modlitwa, moje posty, moja wiara jest z mojej „izdebki” (por. Mt 6,6), zza zamkniętych drzwi. Bez zbędnego afiszowania się podjętymi wyrzeczeniami, bez reklamy własnej osoby. Popielec zwraca moją uwagę na intymność, cichość relacji z Panem Bogiem. Jeszcze przyjdzie czas na wykrzyczane: „Zmartwychwstał! Resurrexit!”. Teraz jest czas milczenia. Wielkie rzeczy dzieją się w ciszy.